#Pogadajmyopotrzebach | BLOG | odcinek 4 | aktualizacja: 26.08.2023
GRANICE, których nie widać
SPIS TREŚCI:
#1 Terytorializm
Dzisiejszy wpis będzie dłuższy niż zwykle, z dużą dawką teorii i jego pointa będzie dość poważna. Zgodnie z moją zapowiedzią z ostatniego odcinka i wpisu, opowiem dziś trochę więcej o zagadkowym wyczuciu przestrzeni. Generalnie jest to temat dość obszerny, więc dziś akurat będzie to opowieść o takim wybranym aspekcie tego wyczucia, który jest związane z relacjami międzyludzkimi - tak więc będzie to opowieść o wyczuciu przestrzeni w kontekście naszych potrzeb relacyjnych oraz potencjalnych zagrożeń płynących z tych relacji - tym samym więc, zahaczę również w tej dzisiejszej opowieści o potrzeby z kategorii potrzeb bezpieczeństwa.
Jesteśmy istotami terytorialnymi!
Moim dzisiejszym punktem wyjścia dla całej historii jest ludzka terytorialność - czyli instynktowna potrzeba wytyczania niewidzialnych granic między tym, co jest "nasze" a tym co należy do innych ludzi. W cudzysłowie "nasze" dlatego, że to co uznajemy za nasze w takim ujęciu jak chcę to dzisiaj przedstawić ma mało wspólnego z tym, co jest nasze obiektywnie, tak formalnie. Oczywiście, gdy np. kupujemy mieszkanie to ono jest nasze. Ale gdy wynajmujemy mieszkanie, to również możemy powiedzieć, że jest ono nasze, mimo że formalnie ma innych właścicieli. Gdy mamy dziecko i ono ma swój pokój, to również uznajemy, że ten pokój do niego należy, choć oczywiście jako rodzice możemy na różnym poziomie regulować prawo naszego dziecka do zarządzania tym jego terytorium, którym jest teoretycznie jego pokój. Tak więc, łatwo zauważyć, że pojęcie terytorialności ma zdecydowanie silny rys subiektywności.
Tym samym, nasza terytorialność objawia się również wtedy, gdy np. siadamy przy stoliku w restauracji i mówimy, że ten stolik jest "zajęty", albo gdy szukamy takiego stolika w rogu sali, albo takiego możliwie blisko przytulonego do jakiejś ściany - czyli takiego, który jest z jednej strony przestrzennie wydzielony z większej całości i z drugiej jest tak umieszczony, że daje poczucie odseparowania od innych ludzi. Czyli można powiedzieć, że ma taki bardziej kameralny klimat i jednocześnie ma predyspozycje do tego, żeby tak przy nim usiąść i poczuć się, że zajęliśmy przestrzeń wokół niego jako naszą.
Czy można się dosiąść?
Analogicznie będziemy postępować też np. z ławką w parku, albo w poczekalni u lekarza. Ręka w górę! Kto tak ma, że chcąc usiąść na częściowo zajętej ławce w parku albo poczekalni u lekarza przez grzeczność pyta: czy można się dosiąść? Mimo że ta ławka jest przecież publiczna i powszechnie dostępna, i wcale nie staje się własnością osoby, która akurat na niej przysiadła, żebyśmy potrzebowali jej pozwolenia!
A jednak, poniekąd właśnie się w pewnym sensie tą własnością staje. Czy raczej, staje się ona częścią terytorium osoby, która na niej usiądzie. Bo tak się składa, że jako ludzie jesteśmy istotami terytorialnymi i instynktownie zawłaszczamy przynajmniej tymczasowo otaczającą nas przestrzeń, więc przez skórę czujemy, że siadając na tej samej ławce, w pewien sposób wkroczymy na terytorium tej drugiej osoby - dlatego uznajemy, że to grzecznie jest na wszelki wypadek zawczasu o to zapytać – i w gruncie rzeczy, robimy to po to aby ta osoba nie poczuła się zaatakowana, gdy to jej terytorium naruszymy… czyli żeby nie naruszyć niechcący potrzeby poczucia bezpieczeństwa tej osoby. Zwykle intuicyjnie staramy się tego nie robić. Czyli nie wkraczać w strefę osobistą danej osoby bez wyraźnej potrzeby.
Kiedy ktoś podejdzie zbyt blisko...
W drugą stronę, gdy ktoś naszą najbliższą przestrzeń naruszy bez tej wyraźnej potrzeby, możemy poczuć się naprawdę niekomfortowo, - np. w autobusie, w którym miejsca siedzące są rozlokowane parami, po dwa. Gdy pomimo tego, że wokół znajdują się wolne podwójne miejsca, ktoś zajmuje miejsce tuż obok nas, to możemy poczuć się z tym dziwnie i źle - bo ktoś naruszył naszą osobistą przestrzeń, mimo że miał do wyboru możliwość, by tego uniknąć, gdyby zajął jakieś inne miejsce. W takiej sytuacji możemy uznać takie zachowanie za nienaturalne i zacząć się zastanawiać nad intencjami tej osoby. Czy wybrała tak, ponieważ do tych innych wolnych miejsc było dalej a np. autobus już ruszył i ten ktoś chciał uniknąć ryzyka, że przewróci się w czasie podróży? Czy może… jednak ma w stosunku do nas jakieś wrogie intencje?
Istnieje taka prawidłowość, o której dowiedziałam się ostatnio z książki "Human Hacking", Christophera Hadnagy'a, że za każdym razem, kiedy spotykamy na swojej drodze drugiego człowieka, podświadomie zadajemy sobie cztery pytania: - kim jest ten człowiek? - czego ode mnie chce? - ile potrwa to spotkanie?
- i w końcu chyba kluczowe - czy stanowi dla mnie zagrożenie?
Ale przecież, nie analizujemy tak dokładnie w ten sposób każdej osoby we wspomnianym autobusie, a jedynie te, które znajdują się w naszym najbliższym otoczeniu. Tylko jakie to właściwie jest to "najbliższe" otoczenie? Właściwie to jest tak, że jego dokładne znaczenie się dla nas zmienia w zależności od kontekstu przestrzennego, w którym się znajdujemy. Czyli że jest inne nocą w ciemnej uliczce i inne w tłumie ludzi na koncercie.
Dzisiejsza opowieść jest więc o takim niejako szóstym zmyśle, który pozwala nam wychwycić, określić i ustalić takie niewidzialne granicę między tym co bliskie, a co dalekie, tym co nasze i nie-nasze. Na marginesie dodam, że ten szósty zmysł nie jest żadnym szóstym zmysłem sensu stricte, tylko raczej wypadkową działania naszych zwyczajnych zmysłów, takich jak wzrok, słuch i dotyk. Temat zmysłów jednak jest na tyle pojemnym workiem tematycznym, że dziś nie będę do niego zaglądać, ale też nie będę tego odkładać zbyt długo, bo temat zmysłów planuję poruszyć już w kolejnym odcinku, który będzie kontynuacją tego, o czym będę mówić dzisiaj. Także miejcie to z tyłu głowy, a ja na razie pozostanę przy tym sformułowaniu szóstego zmysłu.
No i skąd te wszystkie problemy??
Ten szósty zmysł wpływa na to jak interpretujemy otaczającą nas przestrzeń i na jakich zasadach dzielimy się nią z innymi ludźmi. Ponieważ jesteśmy istotami terytorialnymi, lubimy wytyczać strefy i granice między tym, co nasze, a tym co nie nasze. Biorąc jeszcze pod uwagę nasze ludzkie zamiłowanie do kategoryzowania, szufladkowania i naklejania etykiet, no to oczywiste się staje, że tą otaczającą nas przestrzeń równie naturalnie dzielimy i kategoryzujemy na kilka różnych sposobów. Otaczająca nas przestrzeń jest więc wypełniona różnymi murami, płotami, barierkami, bramkami, wytyczonymi strefami dedykowanymi do konkretnych funkcji i różnymi takimi wynalazkami, które de facto są świetne, ponieważ porządkują otaczający nas świat i pomagają nam - mówiąc kolokwialnie - nie włazić tam, gdzie nie powinniśmy.
Ale otaczająca nas przestrzeń jest też wypełniona różnymi niewidzialnymi granicami, które często wyczuwamy instynktownie, a które nie mają swojej fizycznej manifestacji - i na takich właśnie granicach chciałabym się dziś skupić.
Przestrzeń prywatna, publiczna, i wszystkie odcienie "pomiędzy"
Takim podstawowym podziałem, który wszyscy znamy jest podział na przestrzeń publiczną i prywatną. To proste - prywatne jest to, co należy do konkretnych osób - na stałe, lub tymczasowo, a publiczna jest cała reszta. I teraz, mamy też takie przestrzenie, które określamy jako półprywatne i półpubliczne. One z definicji są do siebie zbliżone, bo są to po prostu takie przestrzenie, które są pomiędzy jedną a drugą kategorią. Ja przyjmuję, że przestrzenie półprywatne to takie, które co do zasady są prywatne, ale jednak wpuszczamy w tą przestrzeń różnych innych ludzi - dobrym przykładem jest klatka schodowa w budynku wielorodzinnym, czyli część wspólna, którą na równych zasadach dzieli się określona grupa osób - a przestrzeń półpubliczna to taka, która co do zasady jest publiczna, ale stwarza dobre warunki do tego, by ktoś sobie w tą przestrzeń wszedł i sobie ją "zajął", w poczuciu, że jest jakoś osłonięty, wyodrębniony z tej ogólnej przestrzeni publicznej, czyli są to np. różne zaułki i zakątki, przestrzenie fizycznie wydzielone, wyodrębnione z większej całości, które mają bardziej kameralny klimat. W parku np. to będą takie spoty, które nadają się do tego by np. rozłożyć sobie kocyk na trawce i w spokoju urządzić piknik w poczuciu, że jesteśmy osłonięci np. krzewem, drzewem, albo żywopłotem od innych spacerowiczów i nie będą nam oni w tej naszej zawłaszczonej przestrzeni przeszkadzać. Albo też altanki w parkach są świetnym przykładem, bo są budowane właśnie w tym celu - żeby dać ludziom miejsce, które będą mogli po prostu sobie zająć i spędzić w nim jakiś czas.
I teraz, jest tak, że różne przestrzenie mogą tymczasowo przyjmować cechy poszczególnych kategorii - np. restauracja, która co do zasady ma właściciela, więc jest przestrzenią prywatną na czas swojego otwarcia otwarcia restauracji przyjmuje cechy przestrzeni publicznej. Jednak, gdy zajmiesz jakiś stolik i posiedzisz przy nim kilka minut, ten fragment przestrzeni, który wytycza on swoją powierzchnią tymczasowo nabierze cech przestrzeni półpublicznej, bo zostanie przez ciebie zawłaszczony i nikomu nie przyjdzie do głowy tak, o, po prostu przyjść i zająć miejsce obok ciebie. Pomyśli "zajęte" i pójdzie dalej. Następnie, gdy wynajmiesz w tej restauracji kameralną salkę na spotkanie rodzinne, to przestrzeń tej salki na czas waszego spotkania może też przyjąć wręcz cechy przestrzeni półprywatnej. A wtedy zaglądający do was kelner może mieć poczucie, że wam przeszkadza w czymś co jest wasze prywatne, jakby był intruzem we własnym miejscu pracy, niezależnie od tego jak dziwnie to brzmi. Tak samo wy byście się poczuli, gdybyście weszli na zaplecze restauracji, które, zależnie od charakteru danej restauracji i pracujących w niej ludzi, może mieć cechy przestrzeni półprywatnej, czy nawet prywatnej.
Tak samo jest z naszymi mieszkaniami. Są one podręcznikowo prywatne. Jednak zdarza się tak, że mogą tymczasowo przyjmować cechy przestrzeni półprywatnej – np. jakiś czas temu współpracowałam z klientką, która była fizjoterapeutką i przyjmowała swoich pacjentów w swoim mieszkaniu, gdzie miała po prostu swój gabinet. No i ten gabinet, wraz z przedpokojem ich mieszkania, przyjmował wtedy właśnie na czas wizyty pacjenta cechy przestrzeni półprywatnej.
Taka sama zmienność charakteru przestrzeni dotyczy ławek w parku, winda, różnych zaułków i wszelkich części przestrzeni, które wydają nam się jakkolwiek fizycznie wyodrębnione z otoczenia. Ciekawostka - przestrzeń miejską, podręcznikowo publiczną, projektuje się tak, aby unikać stwarzania takich przypadkowych zaułków, części przestrzeni o cechach półpublicznych, dlatego, że takie miejsca są chętnie zawłaszczane przez bezdomnych i ludzi, którzy z różnych przyczyn szukają tego typu iluzorycznych schronień. Np. zadaszone wiaty przystanków bywają tego typu przestrzeniami.
#2 Zachowaj dystans!
Nasza terytorialna bańka
Zawłaszczanie przestrzeni jest naszym naturalnym odruchem i wynika bezpośrednio z faktu, że jesteśmy tymi istotami terytorialnymi. I tak naprawdę każdy z nas funkcjonuje w świecie w takiej swojej terytorialnej bańce. I to zawłaszczenie przestrzeni, np. ławki w parku, polega na tym, że siadając na niej, rozciągamy tą naszą metaforyczną bańkę, by tą ławkę objąć. Ale ta bańka ma swoje konkretne granice! Więc znowu bez przesady, nie możemy jej tak rozciągać w nieskończoność. Wyobraźcie sobie tą bańkę tak, że wasze ciało otacza taki balon powietrza, albo bańka, albo warstwa atmosfery. Albo też jak taka aura albo nimb świetlny. Ja o tym lubię myśleć jak o naszej terytorialnej bańce. Jej punktem zero jest granica naszego ciała - czyli to, ile fizycznie miejsca zajmujemy w przestrzeni. Najbliżej naszego ciała ta bańka jest najgęstsza, szczególnie jeśli chodzi o główną część ciała, którym jest tułów i głowa. Im dalej od niego, tym bardziej ta bańka stopniowo się rozrzedza. A im bardziej jest rozrzedzona, tym łatwiej jest jej w taki naturalny, łagodny sposób mieszać się z bańkami, tudzież aurami innych ludzi, mówiąc obrazowo. I generalnie, im bardziej gęsta jest struktura waszej bańki, tym mocniejsza jest wasza terytorialność i tym trudniejsze będzie dla was wchodzenie w przestrzenną interakcję z innymi ludźmi.
Dystanse społeczne - o co w tym chodzi?
I teraz, plot twist jest taki, że ta nasza terytorialna bańka w przestrzeni ma swoje konkretne wymiary, które zostały zbadane. W centymetrach. I na dodatek, okazało się, że jak ona się tak stopniowo rozrzedza, co jakieś konkretne wartości odległości znajdują się w tej bańce dystanse graniczne, które dzielą przestrzeń tej naszej bańki na cztery strefy. I to są twz. dystanse społeczne. Najciaśniejszy, najbliższy naszej skóry jest dystans intymny, potem mamy dystans prywatny lub inaczej osobisty, potem społeczny i w końcu publiczny. Gdybym miała się czepiać, to powiedziałabym, że wprawdzie te cztery kategorie są opisywane jako "dystanse", ale jest to pewien skrót myślowy, czy może brak precyzji tłumaczenia, bo "dystans", to jest jakaś jedna konkretna odległość, a tu każda z tych kategorii jest zakresem odległości, dlatego ja będę mówić raczej o "strefach", a słowa "dystans" używać w odniesieniu do granic pomiędzy strefami.
Dystanse, tudzież strefy społeczne zostały zbadane i opisane przez Edwarda Halla w książce z 1966 roku pt. "Ukryty wymiar". Sam autor jest amerykańskim antropologiem i etnologiem, a książka jest podsumowaniem interdyscyplinarnych badań nad zachowaniem człowieka w przestrzeni. Hall tak ukierunkowaną przez siebie gałąź nauki określił proksemiką i jest to po prostu taka dziedzina, która zajmuje się badaniem ludzkich zachowań w przestrzeni oraz zależnościami między ludźmi a obiektami oraz ludźmi a innymi ludźmi w przestrzeni. A same dystanse, tudzież strefy społeczne opowiadają tak naprawdę o dynamice interakcji międzyludzkich, których charakter i reguły zmieniają się w przestrzeni, wraz ze zmianą odległości, dystansu między jednostkami ludzkimi w tej przestrzeni. I są cztery takie kategorie interakcji dla czterech stref społecznych.
Dystanse społeczne "podręcznikowo"
Najbliżej nas, w odsunięciu o dosłownie kilkanaście centymetrów, ta nasza bańka jest baaardzo gęsta. Tak, że jej naruszenie przez drugą osobę odbieramy niemal jak fizyczny dotyk. Te kilkanaście centymetrów to najbliższy dystans intymny - na taką odległość dopuszczamy bezboleśnie wyłącznie najbliższe nam osoby. Strefa intymna może rozciągać się tak mniej więcej na odległość naszej wyciągniętej ręki, czyli tak około 45 cm i za nią zaczyna się tzw. strefa prywatna albo osobista. Na takim granicznym dystansie zwykle się ustawimy w sytuacji, gdy spotkamy na ulicy kogoś, z kim pozostajemy w przyjacielskiej relacji i zatrzymamy się, żeby porozmawiać. Staniemy dość blisko siebie, żeby możliwie dobrze się słyszeć i może nie utrudniać wymijania nas innym przechodniom, ale zwykle nie przekroczymy granicy strefy intymnej bez wyraźnej konieczności. Natomiast z osobami, które znamy słabiej, są dla nas dalszymi znajomymi zachowamy większy dystans, który będzie mieścił się właśnie w tym dystansie strefy prywatnej, książkowo rozciągającym się do 120 cm i poza tą odległością nasza bańka zmienia swój charakter na strefę dystansu społecznego. Odległość graniczna między strefą osobistą, a społeczną jest taką odległością wyznaczoną m. In. przez moment, w którym w określonych sytuacjach uznajemy, że wypada nam do kogoś zagadać. W niektórych sytuacjach społecznych, celowe przekroczenie tego dystansu może być wręcz potraktowane przez drugą osobę jak zaproszenie do nawiązania kontaktu np. w formie rozmowy. Kojarzy mi się to z kadrami z filmów, w którym dwoje bohaterów, zwykle kobieta i mężczyzna, nawiązują rozmowę dzięki temu, że jedno staje koło drugiego tak celowo względnie blisko siebie, bliżej niż to się wydaje naturalne, zwykle przy barze. Oczekiwanie na drinka w tej wywołanej nietypową bliskością konsternacji zwykle sprawia, że jedno lub drugie czuje się zobowiązane zareagować na tą sytuację zagajeniem rozmowy.
Czwarta, ostatnia strefa tzw. publiczna zaczyna się mniej więcej od dystansu 3,6 m i to jest taka odległość którą zachowa np. publiczny mówca w stosunku do swojego audytorium oraz w zasięgu której to będzie naturalne, aby przywitać się, choćby symbolicznym machnięciem ręki z sąsiadem na ulicy. W przestrzeni miejskiej to będzie mniej więcej taka odległość w jakiej znajdują się piesze chodniki, oddzielone od siebie taką powiedzmy zwykłą drogą typu osiedlowego. Także, jeżeli akurat tego sąsiada nie lubicie i chcecie uniknąć ryzyka nawiązania z nim kontaktu, to postarajcie się właśnie utrzymać od niego na dystansie większym niż szerokość tej drogi, o charakterze publicznym, czyli na cyferki, powyżej 3,5 metra. Tip dla dziewczyn - to jest też taka odległość graniczna, za którą maleje szansa, że np. zaczepi cię któryś z grupki sympatycznych panów popijających piwko na ławeczce, których mijasz wieczorem na pustawej ulicy, wracając do domu z jakiejś imprezy.
To nie apteka!
Nie przywiązujcie się tylko proszę do konkretnych cyferek, bo te wartości mogą się zmieniać i będą się zmieniać, zależnie od warunków społeczno-przestrzennych, w których się znajdujemy, ze względu na typ i charakter danej przestrzeni, stopień jej zatłoczenia, a także ze względu na cechy konkretnego człowieka, właściciela danej terytorialnej bańki. Tak więc co do zasady te wartości graniczne na pewno będą inne w przestrzeni publicznej i inne w naszej przestrzeni prywatnej. Inne będą w przestrzeni, która jest zatłoczona i inne w stosunkowo pustej przestrzeni. Inne będą w przestrzeni niewielkiej inne w obszernej. Inne w przestrzeni o funkcji jakiejś takiej dostojnej, jak teatr, albo sąd, a inne w bardziej swobodnej przestrzeni sprzyjającej relacjom towarzyskim, mówiąc językiem proksemiki - dospołecznej - jak właśnie knajpa, park, albo plac zabaw.
Np. weźmy taką sytuację. Siedzimy sobie w autobusie w komunikacji miejskiej. Do autobusu wchodzi starsza pani, której wypada ustąpić miejsca. Na razie jest jednak dość daleko. Stopniowo zbliża się w naszym kierunku. I w pewnym momencie poczujemy taki naturalny impuls żeby się do niej odezwać i spytać “czy chce pani usiąść na moim miejscu?”. Będzie to moment, w którym ta pani przekroczy granicę niezobowiązującego dystansu publicznego i wkroczy w naszą strefę społeczną, w której właśnie zmieniają się zasady interakcji i staje się to takim naturalnym, niewymuszonym odruchem, by zagadać do kogoś obcego - co nie ma miejsce w strefie publicznej. Jednak w autobusie, konkretna odległość na której wypadnie ta granica będzie znacznie bliżej nas, niż na pustej osiedlowej ulicy. I wpłynie na to właśnie po pierwsze kształt i charakter przestrzeni – to czy jest ona bardziej otwarta czy zamknięta, jak również to, jak gęste będzie zatłoczenie tej przestrzeni, czyli ile będzie dookoła ludzi.
I oczywiście, na konkretną, wymierną wartość tych dystansów granicznych będzie też silnie wpływać nasz rys indywidualny - krąg kulturowy, w którym się wychowaliśmy oraz nasze indywidualne cechy osobnicze. Inaczej będzie je określać młoda, introwertyczna kobieta wychowana w "niedotykalskiej" kulturze, jak np. Japonia, a inaczej ekstrawertyczny, otwarty na ludzi amerykanin, gdzie only sky is the limit.
Sakramentalne "to zależy!"
Podsumowując, możemy uznać, że generalnie są trzy czynniki, które wpływają na zmienność konkretnych wartości dystansów granicznych dla stref tej naszej terytorialnej bańki.
nasze własne osobnicze cechy, które obrazowo opisałabym tak, że przekładają się na gęstość struktury naszej terytorialnej bańki,
społeczne nacechowanie tej przestrzeni na osi prywatność - publiczność, jak również to, czy w tej przestrzeni znajdują się inni ludzie, ile ich jest i jacy są,
oraz sam kształt danej przestrzeni, jej warunki fizyczne.
Tak więc, gdy przebywamy w obszernej, otwartej, stosunkowo niezatłoczonej, albo wręcz bezludnej przestrzeni, to nasza bańka terytorialna ma tendencję do tego aby się rozszerzać, rozprzestrzeniać; a gdy jesteśmy w ciasnej przestrzeni, np. w pokoju, w którym nie ma innych ludzi, to nasza bańka dąży do tego, aby wręcz wypełnić ta przestrzeń w całości i ją zawłaszczyć; natomiast w przestrzeniach zatłoczonych, nasza bańka się kurczy, tak jak bańki wszystkich tych stłoczonych ludzi, co minimalizuje wrażenie naruszania nawzajem swoich terytoriów i co świadczy po prostu o tym, że intencjonalnie lub nie, to jednak dzielimy się jakoś tą ograniczoną przestrzenią.
Chyba, że akurat z powodu naszych indywidualnych cech postanowimy inaczej... Także to wszystko zależy!
#3 Dziel i rządź!
Trudności w relacjach
No i dobra! Skoro wszystkie kwestie związane z terytorialnością mamy już omówione, to teraz możemy przejść do tego, jakie praktyczne wnioski możemy wyciągnąć z tych naukowych rozważań dla przestrzeni w naszych przestrzeniach mieszkalnych. W ogóle jest tak, że nie funkcjonujemy w próżni - nie żyjemy wyłącznie w swoich własnych, indywidualnych wszechświatach. Chyba, że faktycznie jesteśmy odludkami i mieszkamy gdzieś samotnie w środku lasu bez żadnej rodziny, czy znajomych. No, ale wyobrażam sobie, że to raczej nie są powszechne przypadki. Raczej, co do zasady, jesteśmy zwierzętami stadnymi, także utrzymujemy relacje z innymi ludźmi i w związku z tym dzielimy się z nimi przestrzenią. Czy to w sytuacji, gdy po prostu mieszkamy razem z członkami swojej rodziny, czy w sytuacjach, gdy przychodzą do nas goście, niezależnie od tego, czy mieszkamy sami, czy nie.
I teraz, w tych wszystkich zawiłościach ludzkich relacji i wynikających z nich podziałów przestrzeni, dla mnie kluczowe jest to, że rozumienie tego, jak działa nasza terytorialność, jak gęsta jest nasza bańka i jak zmienia się ze względu na zmianę społecznego charakteru danej przestrzeni na osi prywatna – publiczna, wpływa bezpośrednio na poziom naszego poczucia bezpieczeństwa w przestrzeni – również tej domowej. Zjawiska te najłatwiej jest obserwować w przestrzeniach publicznych, dlatego też o nich głównie dzisiaj mówiłam, i też było mi to w ten sposób najłatwiej wytłumaczyć, jednak, zauważcie, że te zjawiska z przestrzeni publicznej, z mniej lub bardziej obcymi nam ludźmi, można z powodzeniem przełożyć na nasze najbliższe relacje rodzinne. Tym bardziej biorąc pod uwagę taką niepopularną może kwestię, na pewno trudną, ale no, niestety prawdziwą, która jest taka, że niestety, mamy w naszym kraju też rodziny, których członkowie nie dogadują się ze sobą najlepiej.
Obrazek (nie)idealny
Wydaje mi się, że obiegowej opinii, myśląc o projektowaniu wnętrz, zwykle mamy w oczach taki obrazek, w którym domownicy takiej przestrzeni są szczęśliwą, dobrze sytuowaną rodziną. Najczęściej widzimy oczami wyobraźni kochającą się parę, dzieci – przeważnie dwójkę, i może jeszcze psa, lub kota. Oczywiście są takie rodziny i w ich istnieniu nie ma nic złego. Mówię o tym po prostu dlatego, żeby zwrócić waszą uwagę na to, że to nie jest cały obrazek, tylko jakiś fragment rzeczywistości, który na pewno nie jest realną rzeczywistością dla jakiejś części z was. Bo macie różne problemy rodzinne, różne sytuacje życiowe, różne domy, różne mieszkania, różne warunki finansowe. I w moich oczach jest tak, że im dalej wam jest do tego idealnego obrazka, najczęściej właśnie kojarzonego z pracą architekta wnętrz, tym częściej właśnie może się okazać, że tym bardziej przyda wam się jego pomoc. Nie po to, by zdecydował na jaki kolor najładniej będzie pomalować ściany, tylko po to, by pomógł wam zorganizować waszą przestrzeń w taki sposób, by ułatwić wam prowadzenie satysfakcjonującego życia w tej przestrzeni. Właśnie waszego życia we właśnie waszej przestrzeni. W waszych rzeczywistych warunkach i w waszym budżecie, biorąc pod uwagę konkretnie wasze potrzeby, które mogą być bardzo różnorodne i też bardzo inne od tego idealnego obrazka. Możecie mieć dziecko, które wymaga z jakiegoś powodu specjalnej opieki, mieszkać u teściów, których najzwyczajniej w świecie nie trawicie, próbować układać sobie życie po rozwodzie, z nowym partnerem, ale też z synem lub córką z poprzedniego małżeństwa. Możecie mieć piątkę wspaniałych dzieci, ale na bardzo ograniczonym metrażu.
To są prawdziwe wyzwania dla podziału waszej domowej przestrzeni tak, aby terytorialne potrzeby każdego z domowników – potrzeby, które przypominam, wprost przekładają się na nasze poczucie bezpieczeństwa we własnym domu – mogły zostać odpowiednio zaopiekowane.
Wolnoć Tomku w swoim domku!
W kontekście podziału przestrzeni między domowników, przede wszystkim należy zadbać o terytorialne potrzeby każdego z domowników indywidualnie. Każdy z nas lubi mieć coś tylko swojego i każdy z nas powinien mieć swój własny kącik w domu, który jest jego własnym terytorium, na którym ma przewagę nad innymi. Po to, by zadbać o fundamentalne poczucie bezpieczeństwa. Jeśli to nie może być cały osobny pokój - a często nie może - warto zadbać, by był kawałek blatu, biurko, często samo łóżko jest taką strefą. I to nie może być np. szafa, w której trzyma się wyłącznie swoje rzeczy (chociaż to też jest dobry kierunek!), bo w szafie sobie nie posiedzisz. A to chodzi o to, by mieć swój własny fragment przestrzeni, w której można po prostu być. Na własnych zasadach.
Trudno tak razem żyć ze sobą... lecz bez siebie nie jest lżej!
Przypomnę teraz tą regułę, o której mówiłam na samym początku, że za każdym razem, gdy spotykamy na swojej drodze drugiego człowieka zadajemy sobie cztery podstawowe pytania, w tym takie, czy ta osoba stanowi dla nas zagrożenie. I do tyczy to każdego człowieka - również naszych najbliższych: ojca, matki, siostry, albo naszych dzieci. Wie o tym każde dziecko, które wracając do domu trafiało na karczemna rodzinną awanturę. Każdy nastolatek, któremu rodzice wbijają do pokoju bez pukania z ochrzanem za kolejną jedynkę w szkole. I każda zapracowana matka i ojciec, do których bliscy przychodzą z każdym problemem po pomoc, nie bacząc na to, czy on lub ona ma jeszcze danego dnia jakkolwiek moce przerobowe, by pomieścić w sobie poza własnymi zgryzotami i problemami, jeszcze problemy innych ludzi.
Bliscy ranią. I to ranią najdotkliwiej. Taka już jest specyfika bliskich relacji, że to właśnie nasi bliscy, właśnie przez to, że są tak blisko nas, mają największy potencjał do tego, żeby nieuważnie przekraczać nasze niewidzialne granice – również te czysto przestrzenne.
Z drugiej strony, może trochę paradoksalnie, dla poczucia bezpieczeństwa potrzebujemy również poczucia przynależności do stada. Potrzebujemy bezpiecznego kontaktu z innymi ludźmi, potrzebujemy dopuszczać ich do siebie blisko, potrzebujemy intymności w relacjach i potrzebujemy wspólnotowości. Oczywiście w bezpiecznych, niezagrażających nam warunkach. Dlatego budujemy rodziny, spotykamy się z przyjaciółmi i zapraszamy się nawzajem do swoich domów.
Jestem osobiście o tym głęboko przekonana, że jednym z głównych zadań naszej przestrzeni mieszkalnej, obok zapewniania nam indywidualnego, bezpiecznego schronienia, jest sprzyjanie budowaniu bezpiecznych relacji. Jest sporo badań na ten temat, że relacje, bliskie relacje z innymi ludźmi, realnie przekładają się na nasz życiowy dobrostan, a nawet długość naszego życia. Warto więc stworzyć sobie ku temu odpowiednie warunki.
Pointa – sedno sprawy
Umiejętne dzielenie naszej życiowej przestrzeni domowej jest zatem związane z odpowiednim balansem między tym co moje, tym co twoje, a tym co wspólne. Potrzebujemy zatem zarówno swojego „ulubionego fotela”, w którym nikt inny nie będzie przesiadywał, jak i wspólnej kanapy, na której może usiąść każdy wspólnie, nie czując się niemile widzianym. Tym właśnie jest podział przestrzeni na strefy. Jest dopasowaniem fizycznych elementów naszych wnętrz do tych wszystkich różnych niewidzialnych granic, które wszyscy stawiamy i wyczuwamy na instynktownym poziomie.
Zarządzaj podziałem przestrzeni świadomie
Ja osobiście obserwuje kilka problemów tle podziałów przestrzennych, szczególnie w przypadkach rodzin z dziećmi, gdy brakuje racjonalnego podziału przestrzeni między domowników. Czasem dość stereotypowo bywa np. tak, że kobiety zawłaszczają dla siebie przestrzeń kuchni - i tam urządzają swoje królestwo. Potem jednak czują, że zostały wypchnięte z pozostałych przestrzeni domu przez innych domowników i czują się sprowadzone wyłącznie do roli kucharek. Bywa też, że mężczyźni pracując cały dzień poza domem, np. w sytuacji, gdy matka przebywa w domu na urlopie rodzicielskim, wracają do domu i czują, że nie mają gdzie się podziać, bo każdy zakamarek domu jest zawłaszczony przez innych domowników. Bywa też tak, że oboje rodziców stopniowo wycofują się z przestrzeni, postanawiając oddać jak największą jej część dzieciom - to są te domy, w których dziecięce zabawki poniewierają się dosłownie w każdym zakamarku przestrzeni. Bywa też odwrotnie, że dzieciom udziela się prawa do korzystania wyłącznie z przestrzeni ich własnych pokoi, co prowadzi co tego, że w pozostałych przestrzeniach będą się czuły jak intruzi. To są ci wszyscy nastolatkowie, którzy wchodząc do domu szybko przemykają przez korytarze, by jak najszybciej dostać się do tej bezpiecznej jaskini swojego pokoju.
I chyba szczególnie na dzieci chciałabym tutaj wrócić waszą uwagę. Jeśli macie dzieci, zadbajcie o to, by w waszym domu postawić jasne granice przestrzenne między tym, co wasze, tym co dziecięce i tym co wspólne. Nie zaniedbujcie ani troski o swój własny kąt, ani kątów dla każdego dziecka z osobna, ani troski o przestrzeń wspólną. Jeśli macie więcej niż jedno dziecko, to też nie traktujcie ich jak kilkugłowego smoka, tylko uszanujcie ich indywidualność - nawet jeśli macie bliźniaki albo nawet trojaczki, które mieszkają we wspólnym pokoju, to w ramach tego pokoju też należy im zorganizować strefy, które będą ich indywidualnymi terytoriami. I w końcu, upewnijcie się, że przestrzeń wspólna faktycznie taka jest. Nie wystarczy tylko powiedzieć, że "nasz salon jest wspólny". Sprawdźcie, czy wasze pociechy faktycznie czują, że mają prawo tam przebywać, bawić się i uczyć. Na równi z wami.
Klarowność podziału przestrzeni, jako klucz do sukcesu
To wszystko jest ważne o ty, że nieumiejętny podział przestrzeni domu pomiędzy domowników może prowadzić do zaburzenia równowagi relacji między domownikami. Z jednej strony ważne jest, by każdy miał przestrzeń dla siebie, z drugiej, równie ważne jest też to, by nie przesadzić w drugą stronę, by nie walczyć wiecznie o to co jest moje a co twoje, tylko by w naszym domu były też przestrzenie, które są po prostu wspólne - w których wszyscy po równo czują się mile widziani. Często tą role na siebie przyjmuje duży stół, przy którym wszyscy mogą się zgromadzić. Stół ma w sobie jakąś szczególną moc. Ale oczywiście patentów na zorganizowanie wspólnej przestrzeni jest dużo więcej. Będzie to też dla was szczególnie ważne, jeśli jesteście duszami towarzystwa, które lubią przyjmować gości.
Gość w dom, Bóg w dom
Goście i ich odczucia w waszym domu często są takim papierkiem lakmusowym tego, czy wasza przestrzeń mieszkalna jest dobrze zorganizowana. Poobserwujcie ich zachowanie. Czy wchodzą śmiało do was do domu - czy może wahają się przekraczając próg? Czy krępują się, żeby samodzielnie przynieść sobie z kuchni szklankę wody? Czy rozsiadają się wygodnie na kanapie, czy siadają tylko na krawędzi trzymając wyprostowane plecy i tzw. zamkniętą postawą? Czy może zaglądają wam do wszystkich szafek np. czegoś szukając, mimo że wolelibyście by tego nie robili? Jeśli czujecie, że wasi goście nie czują się u was komfortowo, albo wręcz przeciwnie czują się aż za bardzo u siebie, i jest to jakaś regularna prawidłowość dotycząca wszystkich gości (bo oczywiście zawsze może się trafić ktoś jakoś pozbawionych wyczucia taktu, albo po prostu szczególnie nieśmiały) - to to jest znak, że macie źle zorgnizowane strefowanie, czyli po prostu jest nieczytelny podział na strefy: prywatną (taką w których poruszają się tylko domownicy) oraz półprywatną (w której goście czują się bardziej swobodnie, bez poczucia, że nieproszeni naruszają wasze terytorium). Czyli wasi goście źle interpretują reguły interakcji w waszej przestrzeni, albo czują się niepewnie, bo te reguły są dla nich niejasne.
No i na koniec dnia, warto też sprawdzić, jak ty się czujesz w swoim domu, kiedy przychodzi do ciebie ktoś w odwiedziny! Czy jesteś zadowolony(a) z tego, że ktoś pojawia się w twojej prywatnej przestrzeni? Jaką masz refleksję na temat własnej terytorialności po tym dzisiejszym wpisie? Powodów, dla których możesz lubić lub nie lubić przyjmować gości może być bardzo wiele! Przychodzi mi teraz do głowy kilka naprawdę różnych wątków - tak więc to już jest, mam wrażenie, nieco inna historia. Z takiego oto powodu, pozwólcie, że rozwinięcie tego wątku pozostawię sobie na inną okazję!